Nie tak łatwo wrócić do społeczeństwa, które Cię nie akceptuje, do rodziny, która się Ciebie wypiera. Czasem brakuje Ci sił potrzebnych, by żyć tak, jakbyś chciał żyć. Ale czasem niespodziewanie odnajduje się ktoś, z kim znajdzie się nić porozumienia...















piątek, 2 marca 2012

Rozdział II

  - Cezary, nie chcę, byś miał jakiekolwiek złudzenia. Nie pozwolę ci mieszkać tu. Jesteś moim bratem, ale chyba nie szukasz u mnie zrozumienia, co? - zapytał spokojnie Marcin, a jego długie, falujące włosy spłynęły delikatnie na twarz, gdy pochylił głowę. W jego głosie jednak słychać nieudolnie maskowane żal i gorycz.
  - Nie szukam go. Sam w swoim sumieniu go nie znajduję, czemu miałbym go szukać u innych? - czułem się podle. Grałem. Tak, te wyszukane słowa były grą, idealną grą dla mojego brata - natchnionego intelektualisty. Marcin nigdy się nie denerwował. Był ciągle tylko bardziej lub mniej smutny, bardziej lub mniej spokojny, bardziej lub mniej ponury. Zupełnie wdał się w matkę. Ale czego mógłbym spodziewać się po moim bracie, melancholijnym hipisie? Nie dziwiłem się, że mi nie ufa, ale odrzucenie bolało tak bardzo. - Tak... To, ja już sobie pójdę.
Marcin odwrócił wzrok.
  - Tak, tak chyba będzie najlepiej. - powiedział cichutko, ledwie go można było usłyszeć. Wsunął głębiej na nos lenonki z fioletowymi szkiełkami i błyszczącymi, srebrnymi oprawkami, chcąc zapewne ukryć swe ciemne oczy przed moim wzrokiem.
  Wstałem powoli i wyszedłem. Drewniane panele skrzypiały głośno przy każdym moim kroku. Magda wpatrywała się w podłogę, gdy otwierała mi drzwi.
  Czemu wszyscy tak mnie traktują?! Przecież nikogo nie zabiłem, ani nawet nie pobiłem! Straciłem panowanie nad swoim życiem, nad swoimi nałogami, no i tak, włamałem się do sklepu, no i tak, ukrałem te pare tysięcy. Ale przecież zrobiłem to tylko raz i więcej tego nie powtórzę, na miłość boską!!! Ja przecież nie chcę wrócić do tego towarzystwa, w którym obracałem się przed laty.
  Przecież naprawdę nie pragnę wiele - mieć dach nad głową, mieć co jeść, za co żyć. Znaleźć jakąś pracę.
  Na dworze było bardzo zimno. Temperatura spadła poniżej -10, a ja chodziłem z kąta w kąt, w adidasach i cienkiej, wiosennej kurteczce. Miotałem się po ulicach, szukając schronienia. Chodząc po oświetlonych ulicach, marzyłem tylko o cieple. Tylko o tym marzyłem. Bałem się zasnąć gdziekolwiek, a co jeśli zamarznę w śnie?


  Rano obudziłem się na jakimś trawniku. Płuca paliły mnie niemiłosiernie, a kończyn właściwie nie czułem. Zwijałem się z bólu. Czułem, jakby cała moja czaszka pulsowała. Mimowolnie ronione łzy ściekały, zamarzając na mojej twarzy niczym delikatne kryształki. Naprawdę nie tak wyobrażałem sobie ten dzień. Leżałem w bezruchu, nie znajdując w sobie ani siły, ani determinacji, by się podnieść. Mój umysł ledwo pracował.
  Moją klatkę piersiową rodzierał wciąż na nowo okropny kaszel. Zdawałem sobie doskonale sprawę, że prawdopodobnie mam zapalenie oskrzeli. Do zapalenia płuc niewiele mi pewnie brakowało, jeżeli już nie zachorowałem na nie.
  Słyszałem ciche kroki gdzieś z oddala. Rozbijały moją czaszkę w miarę, jak ich odgłos zbliżał się. Poczułem dotyk delikatnych palców i wysoki głos. Czułem się, jakbym był pod wodą. Ktoś potrząsnął moim zbolałym ciałem, na co mimo woli jęknąłem. Ciemność zaczęła mnie otaczać i odcinać moje zmysły od otoczenia. Straciłem przytomność.

Rozdział I

  Tak szczerze? W nieco odmienny sposób wyobrażałem sobie ten dzień. A naprawdę nie chciałem Bóg wie czego. Nie oczekiwałem, że zastępy aniołów wśród niebiańskiej muzyki granej na harfach spłyną z obłoków na ziemię, by przywitać mnie, wychodzącego z zakładu po raz pierwszy od pięciu lat.
  Marzyłem jedynie o ciepłym i suchym - lub wręcz przeciwnie - mroźnym i zimowym dniu. Jakoś nie pamiętam by w moich fantazjach pojawiał się chłodny, porywisty wiatr, by z nieba padał zamarzający, nieprzyjemny deszcz, i by na chodnikach zalegały resztki rozmrożonej papki, która jeszcze dwa dni temu nazywana była śniegiem.
  A jednak nie zważałem na warunki pogodowe, na rozmiękłe podeszwy adidasów, które już kompletnie zrezygnowały z ochrony moich stóp przyd chłodem i wilgocią, na wymoknięty szalik, na zdrętwiałe z zimna kłykcie.
  Wybiegłem przed mur więzienia i wreszcie byłem wolny. Dopiero, gdy byłem już upojony wizją swobody, zacząłem zadawać sobie pytanie, gdzie mam iść. Nie miałem niczego. Moja mama, która jako jedyna we mnie wierzyła, zmarła na raka płuc. Nie miałem przyjaciół. Nie miałem domu. Jedyna rodzina, którą posiadałem, to brat z małżonką, którego nie widziałem od procesu. Ciekawe, czy wciąż mieszka w tamtym domu, co przed pięciu laty?
  Bałem się go odwiedzić. Mimo, iż zawsze stał po mojej stronie, to musiało się kiedyś skończyć. A konkretnie tego dnia, kiedy zapadł wyrok skazujący.
  Biłem się z myślami. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mógłbym spojrzeć Marcinowi w oczy. Czemu on we mnie wierzył? Czemu on mi ufał? Gdyby podczas tamtego procesu od początku był pewien mojej winy, byłoby mi łatwiej.
  ,,Nie'' pomyślałem. Nie pójdę do niego.

Jednak po trzech godzinach krążenia po ulicach w przemokniętym ubraniu, bez przerwy zanosiłem się chrapliwym kaszlem nogi same poniosły mnie pod blok. Skorzystałem z okazji, że mieszkaniec budynku wychodził na spacer z białym mieszańcem z krótkimi łapkami, przytrzymałem drzwi i wszedłem na klatkę schodową.
  Zapach panował tutaj niemiły, charakterystyczny zapach ludzkiego moczu, który łączył się z duszącym dymem papierosowym. Kafelki pokrywające podłogę były brudne, połamane. Ściany, w połowie brudnobiałe, w połowie pokryte farbą do malowania drewna, wyglądały niezbyt zachęcająco. Po przejściu paru schodków znalazłem się przed mocnymi, dębowymi drzwiami z fantazyjnie wyrytym napisem ,,Magdalenia i Marcin Orłowscy''.
  ,,A więc jeszcze nie zmienili nazwiska'' skomentował złośliwy głosik w mej głowie.
Wiele razy to unosiłem rękę i zbliżałem ją do dzwonka, to ją cofałem. Nie miałem w sobie dość odwagi, by zadzwonić.
  Gdy wreszcie nacisnąłem wypukły, czerwony guzik serce zatrzymało mi się. Wstrzymałem oddech i słuchałem powolnego szurania stóp po dywanie, wydobywającego się z mieszkania Marcina. Gdy drzwi się otworzyły, ujrzałem zaskoczoną twarz Magdy.